Absurd Everestu

Absurd Everestu Denis Urubko – Zatem będę żył i się wspinał w zgodzie z kalendarzem i warunkami klimatycznymi. Bez dodatkowego tlenu i podgrzewaczy. Inaczej mówiąc – bez smoczka i termoforu.

Denis Urubko, Absurd Everestu, Helion 2019, wydanie elektroniczne.

Życie to walka o miejsce pod słońcem.

Interesująca relacja Denisa Urubko z pierwszej wyprawy w Himalaje w 2000 roku, kiedy zdobył swój pierwszy ośmiotysięcznik. Bywa zabawna i groteskowa, ale przede wszystkim szczera. Warta polecenia.

„Ważne, żeby marzenia wcielać w życie w sposób rozważny i bezpieczny. Jeśli więc dzięki treningom zwiększasz szansę na pozostanie przy życiu, kiedy robisz to, co lubisz najbardziej – czy to będzie pływanie, surfing, skoki ze spadochronem, wspinaczka czy jeszcze coś innego – ZAPOMNIJ o złotych zasadach! Ciężko trenuj! Jeżeli, będąc blisko celu, powinieneś się wycofać, by mieć szansę wrócić żywy do domu – ZAPOMNIJ o celu! Zawróć. Jeśli wydasz na wyprawę ogromne pieniądze, a później dojdziesz do wniosku, że to nie ma sensu – ZAPOMNIJ o pieniądzach! Odpuść.

Nie słuchaj innych. Ani przyjaciół, ani sponsorów, ani opinii publicznej, ani kolegów alpinistów. To twoje życie. Pamiętaj o zdrowym egoizmie.”

Książkę czyta się zdecydowanie lepiej od poprzednich Denisa Urubko, eklektyczny styl w miarę czytania ustępuje całkiem zgrabnej i logicznie zorganizowanej relacji z wyprawy na pierwszy ośmiotysięcznik, którym miał być początkowo Lhotse, a dzięki hojności Michaiła Niekricza stał się nim Everest, miał być zdobyty we współpracy z Simone Moro, szczyt zdobyli jednak osobno, Simone z tlenem.

W Absurd Everestu znajdziemy kilka fragmentów z pamiętnika Andrieja Starkowa, który dwa lata temu był pod Annapurną wraz z Dimitrijem Sobolewym, Anatolijem Bukriejewem i Simone Moro. Była to wyprawa zimowa. Dimitrij i Anatolij zginęli, porwani przez lawinę, był to rok 1997. Andriej Starkow towarzyszył Denisowi Urubce w części podróży, Wieczorem muszę wyglądać bardzo źle. Gospodarz Dawa Szerpa woła lekarza. Ten mierzy mi tętno i wsadza do komory ciśnieniowej. (…)Ponownie ten sam worek w kształcie kiełbasy. Ciekawscy zaglądają przez szybkę. Mój sąsiad opowiada chętnym, kim jestem: rosyjski malarz, który… i tak dalej, i tak dalej. Dzień wcześniej podarowałem mu angielską wersję czasopisma „Energia Kazachstanu”, w której zamieszczono o mnie artykuł. Stąd wszystko o mnie wie. Można umrzeć ze śmiechu: leżę w tej kiełbasie i po raz setny słucham opowieści o samym sobie, wokół tłum, błyskają flesze. Pukam w szybkę: „Zróbcie mi fotkę moim aparatem, proszę!”. Doktor woła: „Crazy people!”. Chyba ogarnia mnie maligna, bo słyszę, jak Kanadyjczyk mówi: „Tu leży wybitny malarz rosyjski”.

Podoba mi się, że Denis Urubko pisze co myśli, jednak mam jedno ale – nie uznaję uogólniania, wrzucania do jednego worka żadnej nacji, bądźmy poważni stereotypowe myślenie już dawno powinno odejść do lamusa.

Tymczasem Polacy nie są tolerancyjni. Tak mi się wydaje. Kiedyś Jacek Teler zauważył, że prawdopodobnie wiąże się to z religijnością. Chyba nie do końca: Włosi są co najmniej tak samo religijni jak Polacy, a do obcych podchodzą z większą dozą wyrozumiałości. Na tle polskiej młodzieży nawet Rosjanie wyglądają na bardziej tolerancyjnych wobec cudzoziemców.” – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. (…)

„Południe Polski to łańcuchy górskie. Wciąż trudno mi je dokładnie rozdzielić: Karpaty z Tatrami, Sudety z Karkonoszami… Dla mnie wszystkie pasma mają ten sam rdzeń, ale dla Polaków różnice są zasadnicze. Ponadto, wielu jest z tymi górami tak mocno związanych, że nie widzą potrzeby, by poznawać inne. Starożytni Chińczycy też uważali, że ich kraina leży w centrum świata, a poza nią niczego ważnego nie ma.

Czasami ułańska fantazja ponosi autora (jak zwykle powiedziałabym): „Być może sekret energii Polaków tkwi w historii ich kraju. Zbyt często znajdował się między dwoma, a nawet trzema wrogimi obozami. Spalał w żarze. Może stąd Polacy tak lubią forsować swoje idee, mieć własne zdanie, udowadniać to, co jest nie do udowodnienia, walczyć o to, co nie może się ziścić, wyciągać korzyści nawet z mało pozytywnych sytuacji. Taki naród! A dziewczyny w polskich miastach są eteryczne, piękne. Wyglądają, jakby płynęły przez życie w takt muzyki Beethovena. Wśród niekończącej się wiosny i zachwyconych spojrzeń mężczyzn.” – znowu te dziewczyny! Pokój samotnego chorążego (jak sam siebie nieraz zwie Denis Urubko) przyozdobiony był jak trza:  „Na ścianie wisiał plakat długowłosej blondyny o ładnych piersiach. Przypominał o sensie życia i o tym, że na świecie można znaleźć niesamowicie urodziwe dziewczyny. Wszystkich ich pragnął samotny chorąży.”

Wrócimy (jeśli jest to nasze kolejne spotkanie z radosną twórczością Denisa) do wygranego biegu na Szczyt Amangeldy, zawodów pamięci Anatolija Bukriejewa, poczytamy o Etruskach (tak o Etruskach) by przejść do właściwej treści – pierwszego spotkania Denisa Urubko z Himalajami. Zachwytów nad egzotyczną żywnością: nasłuchawszy się o wspaniałości mango, kupiłem jedno na spróbowanie. Wybierałem i targowałem się, aby potem żałować wydanych pieniędzy. Przez tyle lat w mojej głowie brzęczało, że to delicje. Okazało się, że mango smakuje gorzej niż szare mydło. Paskudztwo. Spotkaniami z naturą do tej pory krowi placek i ja egzystowaliśmy oddzielnie. Żyliśmy sobie, cieszyliśmy się, patrząc na otaczający nas świat, i nie szukaliśmy kontaktu. Niestety w tych kwietniowych dniach los skierował nas ku sobie. Ja przyleciałem z Kazachstanu, krowi placek, hm, był wyrobem lokalnym. A tak bardziej serio, to warto przeczytać o drodze na dach świata dzielnego chorążego Denisa. Jeśli dotarcie do Everestu okaże się niemożliwe, może w zamian dam radę osiągnąć stan nirwany? Udało się i 24 maja 2000 roku zdobył Mount Everest.

Książka zaczęła się słabo, odpuściłabym sobie to wiadro pomyj i własnych opinii, zaaplikowałabym czytelnikowi na końcu, aby nie zrazić zbytnio do siebie. Dobrze jest mieć własne zdanie, wyrażać je otwarcie i bez skrępowania, tylko bez uogólnień proszę.

Na końcu książki znajdziemy biografię autora. Miłego czytania.

Zatem będę żył i się wspinał w zgodzie z kalendarzem i warunkami klimatycznymi. Bez dodatkowego tlenu i podgrzewaczy. Inaczej mówiąc – bez smoczka i termoforu. W terminach, które uważam za uczciwe, zrozumiałe i prawidłowe.” To opinia himalaisty, który w ciągu zaledwie dziewięciu lat zdobył tzw. Koronę Himalajów i Karakorum, chyba zna się na rzeczy, polać mu.

Dodaj komentarz